Nagle około 4 po południu kanonada ustaje. Do naszej kryjówki wpadają żołnierze sowieccy i zaczynają gorączkowo kopać sobie schron. Krótka rozmowa przez telefon i oddział znika. Nie wiemy, czy jesteśmy świadkami przełomu, czy przemijającej utarczki. Po chwili wpada żołnierz niemiecki z rewolwerem i pyta, gdzie są bolszewicy? Ogarnia mnie jakieś niesamowite uczucie zadośćuczynienia. Odpowiadam mu z ironią, której smak czuję wyraźnie: „Mniej więcej wszędzie”. I widzę, jak Niemiec znika, i słyszę z oddali nawoływanie komendy niemieckiej. A po kilkunastu minutach od razu widzę przewalające się wojska sowieckie, już nie pojedynczych żołnierzy, ale dziesiątki i setki. Oczy pełne zapału i podniecenia. Nie widzę nawet śladu zatrucia alkoholem, jak mi opowiadali Niemcy. Pierwszy raz w tej wojnie widzę żołnierzy upojonych zwycięstwem i wykrzykujących „Zwycięstwo!” I wówczas zapomniał o moich osobistych bólach i o nieporozumieniach i poczułem całą siłą duszy, że przychodzi świt dla kraju, że załamuje się potęga niemiecka. I że zacznę być znów sobą, że kończy się dla mnie okres gnanego zwierzęcia. I wzruszony zwracam się do oficera rosyjskiego ze słowami: „Dziękuję Panu”.
wieś Zamość, k. Pieniek Dolnych, 18 sierpnia
L. Hirszfeld, Historia jednego życia, Warszawa 1946.